Witajcie Kochani!
Dzisiaj mam dla Was wyjątkowo osobisty wpis. Kto zainteresowany bardziej kwestiami technicznymi i materiałoznawstwem, może spokojnie odpuścić sobie czytanie kolejnych trzech akapitów ;-) Ale bez nich ten scrap nie byłby do końca zrozumiały, dlatego postanowiłam jednak podzielić się z Wami kawałkiem mojej historii :-)
Kiedy nasza córeczka Marysia miała prawie 5 lat, uznaliśmy z mężem, że to już najwyższa pora, żeby miała rodzeństwo, zatem radośnie i bezstresowo przystąpiliśmy do intensywnych prac w tym kierunku ;-) Bezstresowo i radośnie było przez pierwszych kilka miesięcy… Po roku wylądowaliśmy w klinice leczenia niepłodności, badając się na prawo i lewo, co zaowocowało idealnie pozytywnymi wynikami nas obojga i… niczym więcej. Minął kolejny rok coraz bardziej rozpaczliwych i pełnych determinacji starań oraz mojej błyskotliwej kariery zawodowej w dziale public relations dużej firmy farmaceutycznej. Lekarze rozkładali ręce i mówili: „Stres”. Pod koniec 2009 roku podjęliśmy ryzykowną, ale według nas jedyną możliwą w tej sytuacji decyzję – odeszłam z dobrze płatnej i cholernie stresującej pracy. 1 stycznia 2010 roku byłam już bezrobotna. Dwa i pół miesiąca później, 14 marca, przyśniła mi się moja ukochana Babcia, która zmarła we wrześniu poprzedniego roku. Obudziłam się rano i zrobiłam test ciążowy. Były dwie kreski :-)
Potem Babcia przyśniła mi się podczas ciąży jeszcze raz. Że przyszła do mnie i że powiedziałam jej, że to będzie chłopiec, a Ona ogromnie się ucieszyła. Potem wyszłam na chwilę z pokoju i kiedy wróciłam, już jej nie było, a z góry powoli spływało maleńkie białe piórko, aż osiadło cichuteńko na dywanie…
Mam głębokie przekonanie, że Ona czuwała nade mną potem do końca ciąży. Na przykład w tym dniu, kiedy wybrałam się na rutynowe badanie w przychodni, a wylądowałam na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, bo podczas badania EKG okazało się, że moje serce zupełnie nie radzi sobie z pompowaniem krwi dla dwóch osób, i przez cały czas modliłam się tylko o to, żebym wróciła do domu i jeszcze raz przytuliła moją siedmioletnią wtedy córeczkę… Wróciłam. Dałam radę. 3 listopada 2010 roku, 40 minut po północy, urodził się Jaś, mój ukochany synek. Dreams come true. Never give up :-)
Zdjęcie, które widzicie na scrapie, to jedno z moich ulubionych „ciążowych” zdjęć. Zrobił mi je mój mąż w październiku 2010 roku, niewiele więcej niż tydzień przed porodem. Lubię je, bo jest takie jesienne i romantyczne :-) Jako tło LO wykorzystałam papier UHK Gallery „Arrows” z jesiennej kolekcji „On My Owl”. Trzy ważne napisy też pochodzą z tej kolekcji, z dodatkowego paseczka.
Prócz tego znajdziecie tu białe przezroczyste naklejki (photo stickers) od Simple Stories (uchylę rąbka tajemnicy – już niedługo powrócą do sklepu w duuużym wyborze, bądźcie czujni! :-)), jesienne guziki, naklejki z listkami (stąd i stąd), biały cekinek, taśmy washi, małą chipboardową rameczkę z kolekcji „Summer Vibes” i oczywiście moje ukochane samoprzylepne kropeczki (enamel dots).
No i jeszcze dwa malutkie szczególiki – serduszko z pomarańczowego drucika od Primy i literka „J” z masy plastycznej Marthy Stewart, która przedwczoraj powróciła do naszego sklepu. A już prawie zapomniałam, jaka to fajna rzecz ;-)
A tak na koniec – wiecie o tym, że w scrapkach od dziś do niedzieli mamy dla Was „Pomarańczową Promocję”, podczas której możecie kupić z dużymi rabatami… pomarańczowe produkty, które znaleźliśmy na naszych półkach? Tak troszkę w skojarzeniu z jutrzejszym „dyniowym świętem” (i moim dzisiejszym scrapem :D), ale nieco inaczej – bez czaszek i kościotrupów ;-)
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam pewnie nieco zadumanego i nostalgicznego, ale pięknego weekendu :-)
Marta
Martuś, dziękuję za ten wpis. Wzruszająca historia. Piękna. I ważna. :*
OdpowiedzUsuń<3 <3 <3
UsuńPiękny wpis - szczęśliwe zakończenie. Potrzeba ogromnej wiary i odwagi, żeby podjąć decyzję o zmianie dotychczasowego życia - ale jak piszesz nie należy się poddawać - marzenia się spełniają :)
OdpowiedzUsuńCzasami trzeba im pomóc, czasami trzeba więcej czasu, czasami innej drogi i innych decyzji - ale takie spełnione wyczekane marzenia są najlepszą nagrodą. Ja też wierzę w moc sprawczą moich aniołów stróżów Mamy i Babci, które są tam gdzieś daleko, ale i czuwają i są zawsze przy mnie, chociaż już ich nie ma.
Ucałuj swoje słońca mocno. xoxo
Dziękuję, Maju <3 Myślę, że trzeba zawsze po prostu starać się o to, co jest dla nas w życiu najważniejsze - warto :)
UsuńZapomniałam - piękna praca :)
OdpowiedzUsuńDzięki, Martuś, za tak osobisty post! No popłakałam się, wiesz? :-*
OdpowiedzUsuńMagduś... nie wiem, co powiedzieć. Jaś za kilka dni kończy 5 lat i tak jakoś... po prostu musiałam o tym napisać. Dziękuję! Ściskam Cię mocno!
UsuńPiękny post, cudowna historia :) Nic, tylko wierzyć w pozytywne zakończenia :)
OdpowiedzUsuńNie zawsze tak wychodzi, ale wierzyć trzeba zawsze :)
UsuńPiękny scrap, piękne zdjęcie ale przede wszystkim piękna, wzruszająca historia :) cudownie, że Wam się udało :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aniu! <3
UsuńWzruszyłam się :* Nie będę mówić nic więcej, bo słowa są zbędne i wszystko co powinno, zostało powiedziane już wcześniej.
OdpowiedzUsuń<3 <3 <3
Usuń